Lubię imprezować improwizować w kuchni. Muszę to lubić, bo moja wiedza o gotowaniu jest póki co niewielka i improwizacja jest jedyną deską ratunku. Poruszam się pomiędzy blatem a kuchenką po omacku, z grymasem pełnym obawy na twarzy dodaję jeden składnik do drugiego i przerażona sprawdzam, co wyniknęło z tego eksperymentu. Mimo to intuicyjnie potrafię wyczarować w kuchni cuda. Odkryłam, że cała tajemnica smaku tkwi w przyprawach!
Od dziecka nienawidziłam ziół. Fragment liścia pietruszki pływający w rosole doprowadzał mnie do szału, bo zawsze przywierał do mojego podniebienia i drażnił kubki smakowe. Koperek na ziemniakach też nie był mile widzianym gościem na talerzu. Wszystko było spowodowane tym, że w domu nikt nie jadł świeżych ziół i mi ich nie serwował. Nie używałam pieprzu i przypraw - wszystkie pikantne potrawy rozgrzewały mnie do czerwoności, kark zroszony był zimnym potem, w gardle drapało a w nosie kręciło. Stroniłam też od warzyw, za wyjątkiem pomidorów (te pochłaniałam w ilościach hurtowych). Na szczęście odkąd sama gotuję sobie i chłopowi doszłam do wniosku, że tak być nie może! Zaopatrzyłam się w podstawowe przyprawy (do tych bardziej pikantnych nadal się nie przekonałam) i zainwestowałam w zioła w doniczce. Uwierzcie mi, że dopiero teraz gotowanie sprawia mi gigantyczną frajdę, a duma pierś rozrywa gdy widzę chłopa, który zawartość talerza opróżnia zamiatając przy tym radośnie uszami.
Myślę, że zanim główną rolę w jedzeniu odegra smak, najpierw smakujemy okiem. U mnie ta zasada jest niesamowicie istotna - na talerzu wszystko musi ładnie wyglądać, być elegancko podane i zachęcać do pochłonięcia. Patrzę i doczekać się wprost nie mogę jak tego spróbuję! Rolę ozdabiaczy świetnie odgrywają właśnie zioła. Dodają soczystego koloru każdej potrawie i działają pozytywnie na nasze nozdrza. Pizza z listkami świeżej bazylii czy jajecznica ze szczypiorkiem nie dość, że pięknie wyglądają to jeszcze nieziemsko smakują! Trzeba jednak pamiętać, żeby nie pozwolić sobie na totalne artystyczne szaleństwo - wizualne walory potrawy nie mogą przyćmić jej smaku, bo w takim przypadku jedynymi emocjami, które będą targać "zjadacza" będą rozczarowanie i niedosyt.
W zawartość mojego domowego zielnika zaopatrzyłam się na Placu Imbramowskim, ale widziałam też niejednokrotnie, że są one dostępne w hipermarketach. Dodatkowo kosztują grosze, bo za każdy z rodzajów zapłaciłam nie więcej niż 5 złotych. Ja zdecydowałam się na szczypiorek, bazylię i lubczyk, bo tych ziół używam w kuchni najczęściej, ale dostaniecie również bez problemu pietruszkę czy kolendrę - jest w czym wybierać. Chyba nie muszę Was przekonywać do tego, że poza piękną zielenią w tej części kuchni roztacza się również genialny zapach. Wywołuje on u mnie najlepsze wspomnienia - ogród mojej prababci, gdzie obok marchwi i buraków rósł koperek, szczypior i inne zioła. Marzyłam zawsze o tym, żeby ten kawałek pola móc przenieść pod dach i umieścić na parapecie i okazało się, że to możliwe, a dodatkowo banalnie proste. Moje zioła piją sporo wody (nawet taka pokraka jak ja, której każde kwiaty zawsze prędzej niż później padają nie zapomina o ich podlaniu) i lubią światło, ale trzeba pamiętać, żeby nie wystawiać ich na ostre słońce. Doniczki umieściłam w wiklinowym koszu, który akurat nie odgrywał w domu żadnej innej roli i uważam, że był to strzał w dziesiątkę!
Świeże zioła dodatkowo dostarczają nam ogromną dawkę witamin! Pietruszka to na przykład zbiór prowitaminy A, witaminy C, soli mineralnych i żelaza. Zjadając pęczek szczypiorku pochłaniamy witaminę A, B2, karoten, sód, potas, żelazo, wapń i fosfor, a bazylia to nic innego jak mieszanina witaminy A, C i B5, a także wapnia, żelaza, potasu i magnezu. Samo zdrowie!
Niestety nie wszystko możemy serwować sobie w ten sposób i to przez cały rok. Stąd niezbędne są też sproszkowane przyprawy. Chcąc uniknąć sytuacji, w której do sosu bolognese dodam cynamon zamiast papryki, musiałam pomyśleć nad etykietami do słoiczków. Możnaby przykleić tylko nazwy poszczególnych przypraw, ale ja wpadłam na pomysł, żeby stworzyć coś na zasadzie piktogramu. Napis w niektórych przypadkach byłby zbyt długi, a poza tym człowiek szybciej przyswaja symbole niż pismo. Dodatkowo musicie przyznać, że stanowią one naprawdę oryginalną ozdobę i świadczą o naszym zaangażowaniu w każdy detal. To naprawdę nie jest takie trudne jak się Wam wydaje! I nie trzeba mieć dyplomu z ASP, żeby samemu narysować paprykę czy goździki. W sieci jest mnóstwo grafik, którymi możecie się zaisnpirować i niejako przerysować na kartkę. Ja swoje etykiety przymocowałam do słoiczków taśmą dwustronną, a z wierzchu każdy z symboli zabezpieczyłam zwykłą taśmą klejącą, aby uniknąć zabrudzeń. Mój chłop dałby sobie rękę uciąć po łokieć, że je wydrukowałam, a tu proszę, taka ze mnie artystka!
Moje Drogie, do pracy! Zorganizujcie sobie takie zapasy ziół i przypraw jak ja, a jestem przekonana, że gotowanie z przykrego obowiązku stanie się świetną zabawą! Łączcie smaki, kolory i konsystencje, eksperymentujcie, a z pewnością zachwycicie swoich bliskich.
słoiczki - IKEA
zdjęcia - Patrycja Patrykiewicz
Ooch! Ale trafiłaś :)
OdpowiedzUsuńTeż miałam problem z ziołami. Zupa zawsze bez zieleninki, bo bleeee... a jak mama chciała przemycić mi kanapkę, na której była natka pietruszki? Stanowczo nie, nie, nie! Teraz mam bzika. Może dorosłam? :) Już kilkukrotnie świeża bazylia mieszkała sobie w naszej kuchni. Teraz planuję zrobić sobie ziółka na balkonie - no może nie na zimę i nie na balkonie, ale w mieszkaniu? Kto wie :)
Byliśmy ostatni w IKEI i tak stałam i łasiłam się na te przyprawy (Mąż nakłaniał żeby wziąć), niestety blat mamy mały, a kuchnia połączona jest z mini salonem, więc parapet odpada. Więc.... zrezygnowałam ze słoiczków w nadziei, że przyjdzie czas aż wreszcie kupię je kiedyś do naszego NASZEGO przyszłego domu :)
Polecam te zioła! Zawsze jak coś doprawię do Patryk dopytuje: A co tam dodałaś? Bazylię? A co to dobrego? Także jednym słowem - warto :)
Oj tak, w zupełności się zgadzam. Zioła to takie magiczne zaklęcie rzucone na potrawy, czaruje smak :)
OdpowiedzUsuń