poniedziałek, 13 kwietnia 2015

RAZ, DWA, TRZY - ZA SIEBIE!


Siedzę w mieszkaniu na siódmym piętrze przy mocno sfatygowanym stole stanowiącym moje biurko i przeglądam ulubione blogi. Przez uchylone okno wpada ciepły powiew wiatru i resztki słońca, wskazówka na zegarze odlicza ostatnie minuty do 17:00. W tle leci muzyka Błażeja Króla, z którą ostatnio tak mocno się identyfikuję. I nagle moją stagnację w przerwie między jedną a drugą piosenką przerywa krzyk: "Raz, dwa, trzy - za siebie!"

W tym krótkim okrzyku było tyle emocji! Radość zmiksowana z odrobiną stresu, nutka podniecenia i pośpiechu, niesamowita fascynacja. Zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do okna. W oddali ujrzałam grupkę dzieciaków, którzy bawią się w chowanego. Bazą, czy fachowo mówiąc "klupanką", była dla nich ściana śmietnikowej wiaty. Wrzasków, śmiechów i kłótni nie było końca! Stałam tak w oknie dłuższą chwilę, a w środku targały mną niesamowite emocje. Te dzieci w wieku 10-14 lat biegają między blokami, kryją się za samochodami i pobliskimi drzewami i pełne radości i ekscytacji spędzają wolny czas na zabawie w chowanego na podwórku. Dzieci w wieku późnych klas szkoły podstawowej i wczesnego gimnazjum. Krakowskie dzieci, dorastające w dużym mieście. Dzieci, o których społeczeństwo mówi, że każdą wolną chwilę poświęcają zabawie nowymi technologiami i przesiadywaniu godzinami w sieci. Miałam przez chwilę myśl, że to fatamorgana.

Zapewne znacie zarzuty społeczeństwa, że ta dzisiejsza młodzież jest taka, siaka i owaka. Siedzą te dzieciaki uważające się za dorosłych przed komputerami albo z tabletem/smartfonem w ręce i tak spędzają każdą swoją wolną chwilę. Ja też znam to stwierdzenie. Tak się składa, że mam siostrę w wieku gimnazjalnym i faktycznie, z telefonem się prawie nie rozstaje. Co chwilę oznajmia jej dźwiękiem, że przyszła nowa wiadomość, a kiedy pytam o czym można rozmawiać z koleżanką przez cały dzień bez przerwy szybko wymiguje się od odpowiedzi. Ogląda jakieś filmiki, gdzie obserwuje się jak ktoś ciupie w grę komputerową i komentuje jak sobie poradzić z danym levelem. Ale to nie znaczy, że nie ma znajomych, z którymi wychodzi na podwórko czy skatepark posiedzieć, pogadać i poruszać się. To nie znaczy, że nie ma żadnych innych zainteresowań. 

Nie możemy wszystkiego, co złe w życiu młodzieży zrzucać na nowe technologie (tak, młodzież to teraz nie 16+ tylko 12+). Przyjęło się publiczne szkalowanie, że dziecko z tabletem to znak naszych czasów, to symbol regresu, zamknięcia się na relacje międzyludzkie. Szkoda tylko, że tak rzadko uświadamiamy sobie, że to często z nas, starszych, dzieci biorą przykład. Jeśli ja spędzam każdą wolną chwilę przed komputerem nie pielęgnując relacji z rodziną lub przyjaciółmi, to jest więcej niż pewne, że to będzie też postawa mojej młodszej siostry. Trzeba ją czasem zachęcić, kopnąć motywacyjnie w tyłek, żeby zmieniła aktywność z leżenia ze smartfonem w ręce na coś bardziej dla niej niecodziennego, ale jak już to zrobię to chętnie pomaga mi w kuchni czy obowiązkach domowych, z czego robimy przyjemność (rozmawiamy ze sobą, śpiewamy albo żartujemy) albo namawiam ją, żeby umówiła się ze znajomymi i wyszła do miasta zamiast kwitnąć tak w domu. Nasza, dorosłych w tym głowa, żeby dawać sobą dobry przykład, mobilizować, motywować i pokazywać inne, pozawirtualne życie.

Cieszę się, że są jeszcze takie dzieciaki, które same, z własnej nieprzymuszonej woli biegają po podwórku bawiąc się w chowanego i chciałabym wierzyć, że jest ich nadal duża grupa. Rola telefonu w tym przypadku kończy się w momencie uzgodnienia terminu i miejsca spotkania. Sytuacja, o której wspomniałam we wstępie wywołała automatycznie w mojej głowie wspomnienia mojego dzieciństwa, kiedy z rówieśnikami z osiedla urządzaliśmy gigantyczne podchody i w tej radości i zaangażowaniu w zabawę zapominaliśmy wrócić na czas do domu na obiad. Ileż ja wtedy poznałam miejsc w moim mieście, ileż odkryłam wcześniej nieznanych mi zakamarków. Pamiętam te emocje, kiedy oglądając się za siebie i rysując kolejne strzałki białą kredą na płytce chodnikowej obserwowałam, czy aby druga grupa już nas nie namierzyła. Pamiętam to zaangażowanie w dobro całego zespołu, wspólne decyzje w którą stronę się udać, dyskusje nad wyborem najlepszej skrytki. Działaliśmy w jednym celu, mieliśmy wspólny plan a przy tym zacieśnialiśmy relacje i poznawaliśmy się wzajemnie. To były czasy gimnazjum. Naprawdę myślicie, że gdyby pokazało się zasady tej gry obecnym gimnazjalistom, gdyby poprowadziło się jedną taką zabawę proponując przy tym ciekawe miejsca w mieście - młodzież by się wypięła i wróciła do swoich smartfonów? Wiem, to zupełnie inna młodzież niż 10 lat temu i może dlatego byłaby konieczność lekkiego zmodyfikowania zasad albo urozmaicenia środków (może nie strzałki, a smsy z tajnymi wiadomościami) ale nie wierzę, że nie chcieliby poczuć tej adrenaliny.

Zresztą odnoszę wrażenie, że obecnie renesans przeżywają wszystkie zabawy znane nam z naszego dzieciństwa. Młodzież zdążyła już na dobre zachłysnąć się Internetem i grami komputerowymi i szukają teraz innych aktywności, tych bardziej retro. Wracają do łask gry planszowe w coraz to nowej formie i szacie graficznej, z rozbudowanymi zasadami gry. Ale planszówka pozwala nam na interakcję, na budowanie relacji, na umiejętność przebywania z ludźmi, czym góruje nad najlepszą nawet grą komputerową z czatem. Widzimy reakcje innych osób, słyszymy śmiech, możemy uczestniczyć w dyskusji i spierać się kto ma rację, możemy kompanom przybić piątkę! To wszystko ma niesamowity wpływ na nas w późniejszym życiu (choć rzecz jasna ja będąc dzieckiem zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy). Wyobraźcie sobie, że na ostatnim spotkaniu rodzinnym grałam godzinę (!) z siedmiolatką (!) w wojnę (!!!). Tak, kartami do gry. Tak, to był jej pomysł. Nie karmiłyśmy Pou, nie ubierałyśmy lalek z Monster High, tylko grałyśmy w karty. Niesamowite, prawda?

Stymulujmy. Aranżujmy. Doceniajmy. Chwalmy. Modelujmy. Zaszczepiajmy. Zarażajmy. Wskazujmy. Świećmy przykładem. 

zdjęcie - tu


    

2 komentarze:

  1. Trzy lata temu mieszkałam na warszawskim Mokotowie. Na osiedlu, gdzie pełno było dzieciaków podstawówkowo - gimnazjalnych. Pamiętam, jak zaczęły się pierwsze niemalże letnie dni, jasno do wieczora, ciepło do nocy. Na środku osiedla, pod samymi oknami ławki, stara piaskownica i betonowe boisko. I najpiękniejsze okrzyki jakie słyszałam: "POBITE GARY! POBITE GARY!" , "RAZ, DWA, TRZY, SZUKAM!!". Pamiętam jak za "moich czasów" lataliśmy do nocy po ulicy, a potem siedzieliśy na trawie i gapiliśmy się w gwiazdy, krzycząc na całą ulicę "Mamoooooo, jeszcze chwilę, jestem pod domem!!". To były czasy. Masz rację, że młodzież jest teraz smarfonowa, ale mimo wszystko jest w nich coś "z nas", z dzieciaków ulicy, trzepaków, pobitych garów, chowanego i podchodów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaki cudny wpis :) prawdziwa magia.. złapałyśmy się w locie

    OdpowiedzUsuń