wtorek, 7 kwietnia 2015

WRESZCIE ZNAJDĘ CZAS!


"Czasie, gdzie jesteś?!" - chciałbyś krzyknąć w rozpaczy, kiedy wskazówki galopem mijają kolejne cyfry na tarczy zegara, a księżyc goni się ze słońcem po niebie. Mija dzień za dniem wypełniony po brzegi obowiązkami, a doba nagle kurczy się do rozmiarów ogrodowego krasnala, który śmieje Ci się w twarz i wytyka Ci Twoją organizacyjną nieudolność. Znasz to?

Nie było mnie tutaj cały marzec. I nie chodzi tylko o brak nowych wpisów. W ciągu miesiąca zajrzałam tutaj tylko dwa razy, za każdym razem mocno tęskniąc do pisania, poruszania nowych tematów i dbania o ten mój malutki drewniany domek. Sytuacja, w której się znalazłam zmusiła mnie do wyprowadzenia się z niego na calutki miesiąc - swoją uwagę musiałam bowiem w całości przerzucić na obowiązki związane z praktyką zawodową. Śmiejcie się, też początkowo myślałam, że pobyt na praktyce będzie się wiązał z odbębnieniem dwóch czy trzech godzin w placówce i słodkim leniuchowaniu popołudniami. Nie sądziłam, że tak mocno się mylę.

Pierwsze dwa tygodnie marca spędziłam w szkole podstawowej, gdzie każdy mój dzień wyglądał łudząco podobnie. Pobudka w okolicy szóstej, szybka toaleta, śniadanie w biegu, a później półgodzinna podróż autobusem i walka z opadającymi powiekami. Nie ma się co im dziwić, skoro odpoczywały zaledwie trzy godziny. Po dotarciu na miejsce odliczałam już tylko czas od dzwonka do dzwonka, a pomiędzy nimi trwała nieustanna walka z siedmiolatkami o odrobinę uwagi i z czasem, ażeby zdążyć zrealizować to, co konspekt przewidywał. Oczy wychowawczyni klasy wpatrywały się we mnie z końca sali, a uszy wyłapywały wszelkie przejęzyczenia i błędne komunikaty. Jedynym urozmaiceniem pobytu w szkole były zajęcia wychowania fizycznego, kiedy pełzając pomiędzy ruchliwymi dziećmi obwieszczałam komendy zdzierając struny głosowe przerywając własne słowa gwizdkiem. Popołudniami pisałam konspekt na kolejny dzień i organizowałam materiały do zajęć kolekcjonując zadania matematyczne i tworząc prezentacje o starożytności. Trzeba przyznać, że jak na pierwsze tego typu praktyki przeszłam nie lada chrzest, bowiem przypadła mi w udziale wyjątkowo niezdyscyplinowana klasa, a dodatkowo na 25 osób połowa to mocna konkurencja dla Denisa Rozrabiaki czy Kevina, który niegdyś został sam w domu. Nieliczni postawili sobie za nadrzędny cel wyprowadzać mnie sukcesywnie z równowagi i uniemożliwić przeprowadzenie lekcji. Nie bez przyczyny nauczycielka prowadząca tę klasę przywitała mnie słowami "To bardzo trudna klasa, praktykantka przed panią się popłakała na lekcji". Oho, oznajmiłam radośnie, że jestem pewna, że mnie to nie grozi, choć w środku stres wykręcał mi żołądek na wszystkie strony. Nauczyłam się dzięki tym gagatkom wiele i żal było mi się z nimi żegnać, a wychowawczyni ostatecznie okazała się ciepłą i dobrą osobą, na której uznanie po prostu musiałam zasłużyć ciężką pracą.

Szesnastego dnia marca wylądowałam w przedszkolu. Jakaż to dla mnie była zmiana, o milion stopni! Rozmowy z wybitnie inteligentnymi siedmiolatkami, którzy zachęceni i zmotywowani roztrzaskiwali jedno zadanie po drugim z dnia na dzień musiałam zamienić na rozszyfrowywanie seplenienia i wycieranie smarków trzylatkom. Pierwsze dwa dni zniosłam niesamowicie ciężko, zupełnie nie mogąc odnaleźć się w nowym środowisku mimo, że z tak małymi dziećmi nie miałam do czynienia po raz pierwszy. Praca w przedszkolu pochłania dużo energii i wymaga od nauczyciela niezwykłej cierpliwości i samozaparcia. Przeprowadzenie dwudziestominutowych zajęć edukacyjnych dla gromady trzylatków, z których każdy zapamięta choć jedno nowopoznane zagadnienie jest dla mnie tak samo trudne, jak zdobycie Świnicy zimą (z tym, że na taką wyprawę chyba nigdy się nie odważę, a z trzylatkami przyszło mi się zmierzyć kilka razy). Trzeba opowiadać intrygujące opowieści, tańczyć, śpiewać, skakać i biegać, żeby malec zapamiętał, że jednym z wiosennych kwiatów jest żonkil. Oprócz zajęć i zabaw zorganizowanych towarzyszyłam maluchom w jedzeniu, spacerowaniu i leżakowaniu, usypiając każdego głaskaniem po główce (zanim zdążyłam uśpić ostatniego przychodził czas na obiad). Wracałam do domu niesamowicie zmęczona, a tam już czekała na mnie praca i przygotowywanie się do następnego dnia. Opracowanie scenariusza z dnia na dzień zajmowało mi coraz mniej czasu, ale za to do późnych godzin nocnych wyżywałam się artystycznie tworząc ilustracje związane z tematem kolejnych zajęć. Nie podejrzewałam siebie o umiejętność narysowania pasikonika czy kukułki, mogłam więc samą siebie zaskoczyć. Sen skrócił się do granic możliwości a ja, kontrolując kolorowanie obrazków tylko jednym okiem tęskniłam do szkoły i kserowania kart pracy.

Nie próbuję się wybielić. Nakreśliłam Wam jedynie obraz mojego marca, który śmignął mi przed oczami tak szybko, że gdyby nie kalendarz, nie byłabym świadoma, że taki miesiąc jest częścią tego roku. Angażując się mocno w odbywane praktyki zaniedbałam nie tylko bloga. Koledzy z zespołu byli o krok od wyrzucenia mnie ze składu, bo przez cały miesiąc nie pojawiłam się na ani jednej próbie, a chłop nie mógł już znieść dźwięku szurania kredki o papier i ciągłego chaosu, który zawładnął naszym biurkiem. Biedny sam musiał dbać o swoje obiady, kolacje i śniadania, sam musiał drałować do sklepu po produkty pierwszej potrzeby i sam musiał opróżniać kosz na śmieci. Sam też zasypiał podczas gdy ja wycinałam dzieciom pszczółki i biedronki i sam się budził, kiedy ja siedząc za biurkiem sprawdzałam uczniom zadania domowe. Z perspektywy czasu wiem, że nie dało się inaczej, że nie straciłam ani godziny na bierne przesiadywanie przed ekranem monitora.

Nie pamiętam tak intensywnego miesiąca w moim życiu i śmiem twierdzić, że póki co kolejny taki mi nie grozi. Wracam do Was Moi Drodzy! Po takim wypadnięciu z rytmu będzie ciężko, ale muszę wreszcie zapanować nad czasem jaki mam i znów systematycznie raczyć Was czymś nowym, ciekawym i pożytecznym. Zbieram pomysły na wpisy, kolekcjonuję zdjęcia i mogę obiecać, że drewniany domek znów będzie tętnił życiem! Jesteście ze mną nadal?

zdjęcie - TU

    

4 komentarze:

  1. jestem pewna, że dałąs sobie super radę i poszło Ci świetnie :) doskonale wiem co to wszystko znaczy. studia licencjackie skonczyłam w 2009 a mgr w 2011. Doskonale pamietam jednak okres praktyk. Wszystko co piszesz się zgadza. Szykowanie konspektów, scenariuszy, pomocy dydaktycznych, autorefleksji, arkuszy obserwacji.. MASAKRA.
    Potem praca w przedszkolu.. ciesze sie ze ktos widzi ze to ciezka praca a nie zabawy klockami i słuchanie piosenek na dywaniku.. za miesiac konczy mi sie urlop macierzynski i wracam do mojego przedszkola... na miesiac lub dwa, bo potem likwidują :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam manii na punkcie uświadamiania wszystkim dookoła jaka jest ciężka praca nauczyciela, nie chcę się biczować publicznie i stękać, że to takie trudne i męczące, ale nikt mi nie powie, że nauczyciel nie robi nic poza siedzeniem za biurkiem czy sporadycznym doglądaniem maluchów, czy aby się właśnie wzajemnie nie mordują. Choć pewnie jest masa takich nauczycieli (spotkałam kilku nawet teraz w trakcie praktyk). Jestem jednak pod wielkim wrażeniem zaangażowania i chęci tych młodych nauczycieli, jak Ty czy niebawem ja, którzy próbują obalić stereotypy i wykorzystać jak najlepiej czas poświęcany swoim podopiecznym. Obyśmy tylko miały gdzie spełniać swoje powołanie.. Trzymam za Ciebie mocno kciuki!

      Usuń
  2. Jestem jestem!
    Mam aż kilka minut na kawę i obiad i lecę dalej do dzieci. Rano w przedzszkolu na szczęście (o dziwo!!) było spokojnie. Ale podejrzewam, że to cisza przed burzą. Wracam tutaj, bo bym już sobie poczytała jakieś mądre i fajne rzeczy (bo tylko takie piszesz) :)

    Buziole!

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście że jesteśmy i czekamy z niecierpliwości:)

    OdpowiedzUsuń