wtorek, 30 września 2014

CZAS ZAPANOWAĆ NAD CZASEM


Codziennie dostaję po łapach od wskazówek zegara. Próbuję je na moment zatrzymać, niech zwolnią! A one w szaleńczym pędzie tną mi palce jak śmigła wiatraka krnąbrnemu dziecku. Wszędzie biegiem, z językiem do pasa wywalonym, a w głowie myśl pierwsza staje w szranki z drugą, każda chciałaby być tą najważniejszą, na piedestale. 

Milion spraw do załatwienia. Wszędzie pędem, do utraty tchu. Choć bardzo się staram, zawsze jestem spóźniona! A to tramwaj zwieje mi sprzed nosa, a to wyjdę bez parasolki w gigantyczną ulewę i muszę się po nią wrócić chcąc jakoś przetrwać ten dzień. Zapomnę telefonu, zgubię klucze w czeluściach torby i jestem pewna, że przepadły na amen albo wygrzmocę na pierwszym lepszym krawężniku i muszę poświęcić czas na doprowadzenie się do stanu używalności. W takich dniach jak ten mam siebie samej dość a nerwy trudno utrzymać na wodzy. Wariuję. 

Zdarzyło Wam się dobijać do sąsiadów będąc przekonanym, że stoicie pod własnymi drzwiami? Z pośpiechu, z roztargnienia, z głupoty. Bo wycieraczkę mają podobną, a piętro niżej mieszkają. Byłam pewna, że już przeszłam wystarczającą ilość schodów, zawsze jeżdżę windą… I tłukę niemiłosiernie w drzwi chcąc wymusić otwarcie na moich współlokatorach. Ignorują mnie, więc wygrzebuję klucze z wiecznie wypchanej po brzegi torby i wkładam je do zamka, a on puścić nie chce. Dacie wiarę? A przecież przed momentem tym samym kluczem te same drzwi zamykałam. No właśnie nie te same drzwi. Kiedy moje szare komórki pokojarzyły, że numer na drzwiach się nie zgadza, wprawiły w ruch moje nogi, które galopem pognały piętro wyżej. Przecież mogłam być posądzona o włam. Z głupoty.

Dzień świra. Szarość, monotonia, znienawidzone rytuały. I lista spraw do załatwienia: wyprawić chłopa do pracy (no chyba, że sam się wyprawi, jak powieki nie dają się podnieść), posprzątać, uporać się ze stertą prania, wyprasować, ugotować obiad na dziś i na jutro, żeby chłop sobie zabrał w lunchboxie i nie głodował, skompletować zasoby lodówki, wylać swoje żale na blogu, a po północy walnąć ryjem w poduszkę i zastygnąć tak w bezruchu do rana, kiedy maskarada rozpocznie się od nowa. I jeszcze ten najgorętszy okres w życiu, który już jutro ma wystartować na nowo. Październik, dla studentów czas ciężki i smutny. Dla starosty czas mętliku w głowie i tryliona spraw do załatwienia - podział na grupy, dopięcie harmonogramu na ostatni guzik, utworzenie list obecności, odpowiedzi na pytania i sprawy dziesiątek osób. Od zawsze się dziwię mojemu karkowi, że tak dzielnie znosi ciężar mojej głowy.

Sen z powiek spędza mi jeszcze przeprowadzka. Najpierw wiadomość, że mamy dwa tygodnie na znalezienie dachu nad głową, bo nasz pokój zajmą nowi. Później mozolne poszukiwanie kawalerki. Od ogłoszeń aż mnie mdliło. Przeglądam i wiem doskonale, że nie ma tam tego, czego szukam. Apartamentowiec nie wchodził w grę z racji finansowych, a standardowe kawalerki porażają metrażem i wyposażeniem. Da się żyć na 16m2 z kuchnią w przedpokoju w formie jednej szafki ze zlewem i się o siebie wzajemnie nie potykać? Da się nie zwariować? Na szczęście spadło nam z nieba mieszkanie idealne i już zacieram ręce na fakt, że będę mogła dać upust moim zamiłowaniom do urządzania. Ale zanim to, muszę przebrnąć logistycznie przez trud samego transportu naszego dorobku i zrobić milion kursów na 7 piętro. W dodatku najlepiej, żebyśmy uwinęli się z tym wszystkim w dwie godziny. Ani chwili spokoju, wiecznie wszystko na ostatnią chwilę denerwując się przy tym niemiłosiernie.

CZAS coś z tym zrobić. Nadać właściwy rytm dniom, nie pozwalać minutom przelewać się przez palce, a sercu dostawać palpitacji wywołanych stresem. Nigdzie się nie spieszyć, ze wszystkim zdążać na czas, mieć plan na cały dzień, które mnie cieszą, a nie wpędzają w obłęd. Potrzebny będzie zegarek. Będzie towarzyszem każdego dnia, musimy do siebie pasować. Niech nie uwiera mojego nadgarstka, niech cieszy oko i pasuje do wszystkiego. Niech nie kosztuje miliony, bo miliony to ja muszę przeznaczyć na milion innych spraw. Któryś z tych byłby idealny.






3 - OTIEN

I jeszcze coś, żeby przestać zapominać. Nie przegapiać urodzin przyjaciół, pamiętać o wszystkich zajęciach w harmonogramie, znać ostateczny termin wysłania pracy zaliczeniowej i zaplanować nadchodzący weekend. Smartfon pewnie dla wielu byłby lepszym gadżetem do wykonania tej misji, bo rozdzwania się hucznie wtedy, kiedy mu każemy, a na wyświetlaczu miga nam ważna wiadomość. Ja jednak, nieco staroświecka, zdecydowanie wolę kalendarz. Designerski, solidny i przejrzysty notatnik pozwala mi działać według planu i nie pomijać istotnych czynności.


1 - EMPIK
3 - EMPIK


1 - MATRAS
3 - MATRAS

Myślę, że teraz będę dużo lepiej zorganizowana. Przestanę z przerażeniem dowiadywać się, która godzina i dlaczego jest już tak późno. Uniknę sytuacji, kiedy na 5 minut przed zajęciami przypominam sobie o tym, co powinnam na nie umieć. Na już, natychmiast, czasu nie cofnę, co zmarnowałam to moje. A jeśli to i tak nie pomoże w moim codziennym chaosie, to będę chociaż bogatsza o ładny zegarek i notatnik. A takie gadżety to ja lubię, oj bardzo.

zdjęcia/grafiki - Patrycja Patrykiewicz

2 komentarze:

  1. Wznieśmy zatem toast - aby czas był naszym sprzymierzeńcem i dobrym przyjacielem, który potulnie sunie obok, trzymając za rękę :)
    Patka, jestem Twoją oddaną czytelniczką :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet mi nie mów o organizacji czasu. Co już powtarzam sobie: "Tym razem będę miała wszystko poukładane". Niestety coś mi to nie wychodzi :)

    I....raju!... dziękuję za 'sajbazar'. Nie znałam tej stronki, a już upatrzyłam sobie zegarek! :)

    OdpowiedzUsuń