środa, 28 stycznia 2015

ARMIA BAŁWANÓW


Nie, to nie będzie tekst o ugrupowaniach politycznych, choć pewnie niejeden z Was w tym kontekście chętnie użyłby takiego określenia. Chcę Wam opowiedzieć o bałwanach z krwi i kości. A raczej ze śniegu i z marchewki. O bałwanach, którym każdego ranka mówię "dzień dobry!" gdy biegnę na uczelnię, a one kłaniają mi się w pas, codziennie jakby głębiej.

Z mojego okna rozpościera się widok na plac zabaw. Nie wiem jeszcze jakie tłumy oblegaja go wiosną, bo mieszkamy tu z chłopem od października, ale teraz, gdy mróz szczypie w uszy i nosy, a piaskownice i huśtawki przykrywa gruba warstwa białego puchu ten plac wciąż tętni życiem. I strzeże go armia bałwanów.

Jeden, ogromny, ludzkich proporcji ma nienaturalnie wielką głowę i nadal niedowierzam, jak taką głowę utrzymuje wątłe ciało. Niestety nikt mu nie dał spojrzeć na świat i stoi ten wielkolud biedny bez oczu. Drugi, jego kompan, o tę głowę mniejszy. Z nosem z marchewki w połowie zjedzonym przez króliki mruga do mnie jednym okiem z kamyczka. Trzeci - liliput, stanął dumnie na stole do szachów, by mieć choć nikłe poczucie wyższości. Gdyby mógł to awanturowałby sie pewnie, że jest taki maleńki i machałby rekami nerwowo we wszystkie strony, ale nie może. Bo nie ma rąk. Dalej, bardziej w kaciku nieśmiało spoglada na mnie czwarty, którego największa kula jakby zapadla sie pod ziemię. Chłop twierdzi, że to szambonurek, wynużający się ze studzienki kanalizacyjnej. Przyjmuję takie tłumaczenia, być może dostał rozkaz na spenetrowanie podziemi. Jest też piąty, najprzystojniejszy. Ma nos, oczy, miotełkę a nawet szalik ze starej ścierki. Stoi na baczność na centralnym miejscu placu dumnie wypinając swą szeroką pierś. To chyba generał. Dowodzi szwadronem białych żołnierzy i codziennie toczy wojny z niewidzialnym przeciwnikiem. Na polu bitwy widać powoli ofiary - przetrącony marchwiowy nos, urwana ręka czy kałuże potu spowodowanego niebywałym wysiłkiem w walce o przetrwanie. A słońce, ich główny wróg, nie daje za wygraną.

Daliście już życie bałwanowi tej zimy? Dzieci to uwielbiają, a dawno nie było ku temu lepszych warunków atmosferycznych (i nie wiadomo czy jeszcze będą w tym roku...). Duże opady śniegu a przy tym nadal dodatnia temperatura występują tak rzadko, że warto korzystać z okazji i biec na podwórko. Oprócz oczywistych zalet tej podstawowej zabawy konstrukcyjnej takich jak poznanie budowy bałwana, dążenie do wyznaczonego sobie celu, tworzenie czegoś z niczego i ujmowanie szczegółów płynie z tej czynności największa i najważniejsza korzyść - wspólnie spędzony czas rodzica z dzieckiem. Kiedy obserwuję, jak brzdące z mamą lub tatą walczą o byt kolejnego żołnierza naszej osiedlowej armii i wkładają w to wszyscy wspólnie tyle pracy i serca, szczerze się wzruszam. Cieszy mnie to, że w czasach nowinek technologicznych, kiedy jest pewnie milion gier komputerowych, w których możemy postawić kulę na kuli i zbudować postać ze śniegu ktoś jeszcze widzi sens w zabraniu z dziećmi na podwórko i zabawie śniegiem. A to właśnie te doświadczenia polisensoryczne - zmarznięty nos i topiący się w rękach śnieg są dzieciom najbardziej potrzebne!

Zamiast po raz tysięczny śpiewać wraz z postaciami z Krainy Lodu czy "Ulepimy dziś bałwana?" siedząc na kanapie z tabletem w ręce po prostu wciągnijcie śniegowce na stopy, wrzućcie puchówkę, przywdziejcie dzieciakom rękawiczki, czapy i kombinezony i lećcie na śnieg nucąc sobie ten fragment pod nosem. Ustawcie w rzędzie całą armię bałwanów i pozwólcie im wygrać bitwę ze słońcem!

grafika - TU


    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz