wtorek, 9 września 2014

PŁYTY, KTÓRYCH NIE KUPIŁAM #1


Co zrobić, aby zdobyć coś, na czym Wam zależy i nie musieć przy tym łamać prawa? Kupić to. A jeśli nie jesteście w stanie wydać swoich ciężko uciułanych złociszy? No jak to co? WYGRAĆ!

Postanowiłam więc napisać cykl postów o tym jak wygrywać, gdzie wygrywać i co wygrywać. Bo pomimo tych wszystkich spotify’ów i deezer’ów bardzo przyjemnie jest mieć krążek w ręce, włożyć go do odtwarzacza, a po przesłuchaniu odłożyć na półkę i móc w każdej chwili te czynności powtórzyć. To daje mi inny wymiar słuchania, wymagający ode mnie zaangażowania i chęci, to coś zupełnie innego niż gdzieś w tle w którejś z miliona zakładek puszczone dźwięki z sieci. Najpierw rzecz jasna chętnie pochwalę się moimi zdobyczami. Tym samym liczę na to, że raz – dostaniecie ode mnie kopniaka w tyłek i zaczniecie walczyć w interesujących Was konkursach, a dwa – dowiecie się czego słucham, odkryjecie coś nowego, najnormalniej w świecie Was zainspiruję.

Część I: MUZYKA POLSKA

MELA KOTELUK - SPADOCHRON


Ten krążek miał już wcześniej przygotowane specjalne miejsce na półce. Czekałam na niego niecierpliwie, ale żyłam w przekonaniu, że wreszcie gdzieś go wygram, więc nie spieszyłam się z wizytą w Empiku. Wreszcie na jakiejś stronie tych z kategorii „z dupy” pojawił się konkurs o kartę podarunkową do Empiku na 50zł. Możecie mi nie wierzyć, ale nawet nie byłam świadoma, że wzięłam w nim udział. Siłą rzeczy nie śledziłam wyniku, bo jak można śledzić wynik konkursu, w którym się nie uczestniczyło? I nagle wiadomość w facebookowej skrzynce: „Bardzo prosimy o kontakt w sprawie wygranej w konkursie. Jeśli nie odezwie się Pani w ciągu trzech dni, nagroda przechodzi w inne ręce.” Weszłam w szybszym tętnem na stronę autora wiadomości, przejrzałam stronę, no kurna jest! „Patrycja Patrykiewicz zgarnia bon do Empiku!” No jasny gwint, jakim cudem?! Te konkursy chyba tak mnie lubią, że same dążą do tego, żebym je wygrywała. Przeszukałam dokładnie skrzynkę mailową i nic! NIC! Naprawdę nie wzięłam w tym konkursie udziału, serio! No ale byłabym totalną idiotką się do tego przyznając. Więc grzecznie przeprosiłam za niedopatrzenie, podziękowałam za wygraną, a za 3 dni karta była już u mnie. Niewiele myśląc pognałam do Empiku i wymieniłam ją na Melę.


Warstwa wizualna: Spodziewałam się pięknej okładki widząc, co Honorata Karapuda wyczynia z aparatem i Melą przed obiektywem. Nie zostałam rozczarowana. Kolorystyka i sposób uchwycenia wokalistki są spójne z jej wizerunkiem i muzyką jaką wykonuje. A to według mnie jest cholernie istotne.
Warstwa muzyczna: To ten typ muzyki, że jak usłyszysz wokal to od razu wiesz kto to. Tak charakterystyczny styl, maniera tak słodka. To wcale nie jest ulotna melodia, to muzyka, która wypełnia pomieszczenie wokół nas i daje ukojenie. Jako wokalistka zazdroszczę Meli talentu, techniki, dbałości o każdą wyśpiewywaną głoskę i skali. Wirtuoz ta Mela. 

KROPKI - KROPKI EP


Już nawet nie bardzo pamiętam jak ta płyta trafiła w moje ręce. To był kompletny przypadek, podejrzewam, że jakiś mizerny konkursik na małoznanym portalu muzycznym, co to bardzo chciał zyskać sobie fanów i wrzucił post, którego nikt nie chciał skomentować (bo nie mógł, gdyż wtedy jeszcze prawie nikt nie subskrybował tego portalu). To chyba najprostszy rodzaj konkursów – organizowanych w miejscach jeszcze nieodkrytych przez tłumy, niszowych. Zostawiajcie lajki na tego typu stronach, ażeby mieć do nich dostęp i wykorzystywać takie okazje. Rozdawali płyty więc wzięłam. Projekt KROPKI. Ta nazwa kojarzyła mi się jedynie z zespołem tanecznym, w jakim miałam przyjemność tańczyć jako dziesięciolatka. W sieci cisza, jakiś marny fanpagetaki, co to nawet 500 lajków nie uzbierał. W niewiedzy zostałam aż do przybycia przesyłki.


Warstwa wizualna: Niepozorna koperta, taka skromna, malutka. Grafika dość mroczna, niejednoznaczna. Tajemnica ukryta w kilkudziesięciu kwadratowych centymetrach. Za projekt odpowiedzialny jest bliżej nieznany Mateusz Kołos. Wysuwam ze środka czerniutki krążek, a na nim rozstrzeloną czcionką odbita nazwa projektu. Niczego się z tego nie dowiem, jak nie włożę go do odtwarzacza.
Warstwa muzyczna: Pierwszy obraz jaki staje przed oczami w momencie wciśnięcia play to zimna, daleka skandynawia. Dźwięki rodem z Sigur Ros, piękna przestrzeń, milion pogłosów i pośród tego wszystkiego wokal - męski, mocny ale subtelny. Iście skandynawski. Gitary i fortepian nadają specyficzny klimat, a cichutki werbel gdzieś w tle sprawia, że przenosimy się do zupełnie innego świata. Zawieszenia w trakcie utworów nakazują słuchaczowi na moment się ocknąć, łudzą, że to już koniec. Całość niesamowicie przemyślana, bez niepotrzebnego nadmiaru, wszystko idealnie wymierzone. Skromna, alternatywna muzyka zapadająca głęboko w pamięć. Z nieskrywaną niecierpliwością śledzę losy tego projektu i czekam na dalszy jego rozwój.

HEY - DO RYCERZY, DO SZLACHTY, DOO MIESZCZAN


To był konkurs z kategorii tych trudnych. Organizowany przez Onet. I nie wystarczy najszybciej kliknąć. Trzeba się wysilić, wysłać maila z odpowiedzią na pytanie „Która piosenka HEY podoba Ci się najbardziej i dlaczego?”. Trzeba napisać esej albo rozprawkę, bo przecież dwa zdania nie wystarczą, żeby być najlepszym. Gra warta świeczki: najnowsze wydawnictwo HEY, w kilka dni po premierze. Kto miałby je zgarnąć, jeśli nie, zafiksowana na punkcie twórczości Kasi Nosowskiej, ja? Szczerze mówiąc nie wierzyłam w swoje możliwości, ale nie wziąć udziału byłoby z mojej strony totalną ignorancją. Usiadłam przed klawiaturą, wystukałam co myślę, i wysłałam.

W Katarzynie Nosowskiej drzemie geniusz. Co ja mówię, jakie drzemie. On wrzeszczy, słychać go w każdym utworze grupy HEY. Nowa płyta to niebywała dawka świeżego, soczystego rocka przeplatanego elektroniką, gdzie nad wszystkim góruje Nosowska. Nie bez przyczyny, od czasu odsłuchania najnowszego wydawnictwa uwielbianym przeze mnie utworem jest piosenka zatytułowana „Podobno”. W niej zawarte jest wszystko, co kocham w Heyu najbardziej.  Dźwięki gitary elektrycznej subtelnie wymienne z cichym werblem. Niebanalny tekst, bo przecież każdy wie, że Nosowska pisać potrafi. I do tego ten niesamowity klimat. Mam wrażenie, że każdy jeden dźwięk został dogłębnie przemyślany i odgrywa swoją kluczową rolę. Każdy najmniejszy ton jest tutaj równie istotny. Wszystko tak samo ważne. Ale w całości najbardziej doceniam refren, gdzie w ostatnim wersie Nosowska daje popis swoich umiejętności interpretacyjnych, a jej geniusz wydziera się w najlepsze. Przejścia rytmu, budowanie napięcia i delikatne wyciszania – to wszystko przyczynia się do faktu, że ten utwór jest tak często przeze mnie zapętlany. Dajcież mi zachłysnąć się zapachem i poczuć pod palcami fakturę nowej płyty Heya, a daję słowo, że zrobię z niej pożytek i nie będzie ona opuszczać mojego odtwarzacza.

Dałam słowo i tak jest.


Warstwa wizualna: Projekt genialny, zainspirowany podstawówką. Na okładce zdjęcie klasowe zespołu na tle odrapanych drabinek, w środku ołóweczek z wyrytym hasłem HEY i miejsce na podpisanie płyty. Książeczka z okładką z parkietu kryje w sobie teksty i zdjęcia członków zespołu z wykorzystaniem sprzętów do ćwiczeń pamiętających wojnę. I te najdroższe dla mnie – autografy! Nie myślcie sobie, że każde wydanie je posiada, ale moje konkursowe owszem!
Warstwa muzyczna: Nie będę się tu rozwodzić. WSZYSTKO JEST GENIALNE. To już nie ten HEY sprzed 20 lat, ale to dobrze! Idą z duchem czasu, wplatają elektronikę, wzmacniają standardowe instrumenty komputerem, a wszystko tak smacznie zlepione, że bajka. Dodatkowo, nikt tak jak Kasia nie ujmie wszystkiego, co najważniejsze tak pięknie, w polskich słowach. Jej geniusz tekściarski rozkłada mnie na łopatki. Bo wokal i interpretacja są tak bezprecedensowe, że nie mam śmiałości ich komentować. Nosowska nie ma sobie równych, jest numerem jeden. Znam tą płytę na pamięć, każdy tekst jestem w stanie odśpiewać wyrwana ze snu w środku nocy i nadal nie mam dość, bez przerwy łaknę. HEY, jak oni to robią?!

KRAKÓW STREET BAND - KRAKÓW STREET BAND


Takie płyty to ja mogę dostawać. Nagle przy okazji tegorocznego Bluesroads Festival na fanpage’u tego wydarzenia pojawił się konkurs. Banalny tym razem, taki co to refleks sprawdza. Ja w swoim stylu rachu ciachu, klikam jak szalona nie wiedząc nawet jaka jest nagroda (wychodząc z założenia, że lepiej mieć i się rozczarować niż nie mieć), czekam na werdykt i po chwili wielki uśmiech pojawia się na mojej twarzy, a w klatce piersiowej rozpiera duma. Zaczęłam przeczesywać Internet w poszukiwaniu jakichś informacji na temat tego zespołu, bo rzecz jasna nazwa nie mówiła mi zupełnie nic. Wpadłam na fanpage i akcję crowdfundingową. Lokalny zespół grający wieczorami na ulicach Krakowa. Na  żywo ich nigdzie nie dopadłam (aż wstyd się przyznawać, ale na starówce jestem raz na ruski rok). Must be the music z zasady nie oglądam, więc nie mogłam ich stamtąd kojarzyć. Myślę sobie „oni muszą być fajni, tacy zwyczajni, ludzcy, na wyciągnięcie ręki”. Gra na ulicy w moim mniemaniu wymaga od artysty gigantycznej otwartości na publikę i radości z muzykowania bez względu na zyski, jakie ono przynosi. Tylko ten MBTM mnie niepokoił. Jakoś mi się to gryzło z ulicznymi grajkami (tak, wiem, Loska poszedł i X-Factora zgarnął). Pojechałam do Żaczka odebrać płytę w taką ulewę, że już w drodze plułam sobie w brodę, że wychyliłam nos z domu. „Pewnie to jakieś dziadostwo, nie znasz, nie słuchasz, a lecisz jak stare baby na promocje w Lidlu”. No ale w połowie drogi to nie ma co zawracać. Wpadłam na Bluesroads odebrać krążek, choć po tłumach jakie zobaczyłam na sali miałam gigantyczną ochotę tam zostać. Ale niestety, było późno, a tu jeszcze cały Kraków trzeba przejechać, żeby znaleźć się we własnym łóżku. Wsadziłam płytę za pazuchę nie przyglądając się jej zbytnio i w nogi. Dopiero w domu analizowałam jej wygląd i zawartość.


Warstwa wizualna: Digipack jest świetny, pomysłowy, utrzymany w czarno-białej konwencji, z niewielkimi czerwonymi elementami. Nie zabrakło typowo krakowskich akcentów jak gołębie, zarys starówki i zdjęcia z koncertu pod Kościołem Mariackim. Kieszeń na płytę jest prostym, acz uroczym i oryginalnym rozwiązaniem.
Warstwa muzyczna: To blues przeplatany swingiem i jazzem, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Mimo, że wszystkie utwory na płycie są odgrzanymi schaboszczakami, to zrobione jest to po mistrzowsku, jak na prawdziwych Master Chefów przystało. Sztuką prawdziwą jest nagrać płytę z coverami bluesowych standardów i zaaranżować je tak, jakby w odbiorze był to typowo autorski materiał. Wokalista, Łukasz Wiśniewski ma głęboki, elektryzujący wokal i świetny angielski akcent, idealnie wpasowujące się w klimat. Wszystko gra! A dęciaki, do których mam taką słabość w tego typu projektach – BOMBA! Będę ich łapać w Krakowie, aby trochę potupać nóżką w rytm ich werbla i dołączyć się do chórków.

Jak widzicie istnieje kilka rodzajów konkursów:
  1. Zlajkuj/skomentuj, kto pierwszy ten lepszy – tego typu konkursy nie trwają zwykle dłużej niż kilkanaście sekund (w zależności od popularności strony) i są śmiesznie proste. Wpisujesz w komentarzu kropkę, uśmiechniętą buźkę albo kshdgkhs i wygrywasz! W tym przypadku liczy się tylko refleks.
  2. Zostaw like lub udostępnij – spośród wszystkich osób, które spełnią podane warunki organizator wylosuje zwycięzców. Nas to nic nie kosztuje, a posty konkursowe po rozwiązaniu konkursu zawsze możemy z naszej tablicy usunąć.
  3. Odpowiedz, kto pierwszy ten lepszy – konkurs się wyświetla, Ty spomiędzy gąszcza liter wyciągasz tylko pytanie, przeszukujesz Google i wysyłasz odpowiedź często jeszcze nie wiedząc, o co grasz.
  4. Odpowiedz, a my wylosujemy zwycięzcę – udzielasz odpowiedzi na pytanie z serii łatwych/średniotrudnych i czekasz na rozstrzygnięcie konkursu poprzez wylosowanie spośród wszystkich poprawnych odpowiedzi. Tego typu konkursy jeśli są organizowane poprzez post na facebooku są według mnie superłatwe, bo nie musisz nawet otwierać Google. Czekasz, aż ktoś inny zrobi to pierwszy, a później kopiujesz jego odpowiedź i wklejasz, będąc pewnym, że jest właściwa. Minusem w tym przypadku jest to, że to samo zrobi kilkadziesiąt/set innych osób i wylosowanie właśnie Twojej odpowiedzi graniczy z cudem (choć nie jest niemożliwe!).
  5. Odpowiedz, a my wybierzemy najlepszą z nich – konkursy z serii tych najbardziej wymagających. Wierszyk, mocno przekonywujący esej, jakaś rozprawka na temat albo ironiczna fraszka? Możesz być pewien, że zwykłe „bardzo chcę mieć tą płytę” nie wystarczy. Im będziesz bardziej pomysłowy, przekonywujący tym lepiej. Trzeba jednak pamiętać, że organizatorzy stronią od osób zbyt pewnych siebie, lepiej według mnie grzecznie poprosić.

W następnym poście z tego cyklu podpowiem Wam, co konkretnie musicie zrobić, żeby ułatwić sobie możliwość wygrywania! Wypatrujcie!

UWAGA! Aktualnie trwa konkurs na stronie Muno.pl, gdzie można zgarnąć jedną z 16 płyt. Macie czas do 17 września. Ja walczę o Moderata, a Wy o co zawalczycie?


zdjęcia - Patrycja Patrykiewicz

4 komentarze:

  1. Bardzo przyjemnie czytało mi się tego posta, aż zazdrość bierze, że człowiek nie ma tyle szczęścia co Ty :)
    Jednak ugodzeniem prosto w serce było nazwanie piosenek zespołu Kraków Street Band "odgrzanymi schaboszczakami" zwłaszcza że piosenka Way Down jest w 100% autorska.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. edit: po sprawdzeniu, piosenka "Save My Soul" również jest autorska :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz mój błąd, skoro tak. Mimo wszystko absolutnie nie umniejszam chłopakom z tego składu, bo płyta jest rewelacyjna, a jeśli jeszcze coś na niej jest wyłącznie ich tworem, to tym bardziej mnie to cieszy!

      Usuń
  3. Fajny tekst, a ja dopowiem coś o konkursach i wygrywaniu z perspektywy "drugiej strony barykady". Pracuję sobie w radiu studenckim (radioaktywne.pl) i chociaż jesteśmy rozgłośnią nieprofesjonalną to staramy się działać na najwyższym, możliwym dla nas poziomie. Stąd mamy naprawdę świetne kontakty z teatrami, galeriami i wytwórniami muzycznymi. Co za tym idzie mamy sporo fajnych rzeczy na konkursy :) Takich organizacji jak nasza jest dużo (pewnie w Krakowie też macie jakies fajne studenckie radio! ) i warto śledzić co się tam dzieje bo a) informacje przekazujemy z naszego, studenckiego punktu widzenia i nikt nam nad głową nie grozi palcem ;) b) łatwiej wygrać w naszym konkursie, niż w jakiejś ogólnopolskiej rozgłośni :D

    OdpowiedzUsuń